niedziela, 27 lipca 2014

Prolog

Los Angeles, 10.08.2050
Ocalała część wywiadu, sektor A i B.

 Co z nami będzie? Czy moi przyjaciele przeżyją? Jak silne są te kreatury? Jakim sposobem możemy je powstrzymać? Czy to koniec świata?  
 Myśli, wirowały niespokojnie w mojej głowie, obciążając ją i przyczyniając się do bólu. Nadal nie mogłam uwierzyć, w to, co stało się dwa dni temu. To było okropne! Widziałam strach, panikę, cierpienie i niepewność, tych wszystkich niewinnych ludzi. Nigdy nawet nie myślałam, że coś takiego może się nam przytrafić. Obrazy rodem z horroru, stały się naszą codziennością. A to tylko dlatego, że ktoś chciał zabawić się w Boga i wskrzeszać umarłych. Wcześniej pracując w wywiadzie, myślałam, że możemy zrobić coś dobrego i zmienić życie ludzi, na lepsze. Byłam taka głupia...Zamiast podarowania zmarłym, życia, zniszczyliśmy życie żywych! To wszystko wymknęło się spod kontroli! A ja jestem temu najbardziej winna. Ale zacznijmy od początku...
 Patrzyłam zza kurtyny na pomieszczenie, przypominające bardziej stadion, niż salę obrad, wypełnione wszystkimi pracownikami IGI. Organizacji mającej jeden cel, mianowicie, ochronę i
zabezpieczenie ludzkości od niepożądanych wojsk, armii oraz Alkaidy. Oczywiście, trwały tutaj także projekty poboczne, jak God Bless Us, mający na celu ożywianie ludzi. Cóż. To ja go zapoczątkowałam. Zasady panujące tu, były proste i logiczne. Kto zdecyduje się pracować w tym miejscu,  już stąd nie wychodzi, a jeśli już, to z całkowitą kasacją pamięci. Jakoś nie przeszkadzała mi ta zasada, pewnie ze względu na to, że mnie w ogóle nie dotyczyła. Dlaczego? Z prostego powodu. Nie byłam taka sama jak Ci wszyscy naukowcy i żołnierze. Byłam mądrzejsza, zwinniejsza i najlepsza w walce. Jeszcze nigdy nie spotkałam przeciwnika, który mógłby mnie pokonać. Sama na pewno nie osiągnęłabym czegoś takiego, gdyby nie mikrochip, wszczepiony w moją szyję. To wszystko dzięki niemu. Byłam przez to bardzo szanowana i w mgnieniu oka, stałam się Kapralką pierwszego stopnia, a to największe wyróżnienie, jakie może spotkać żołnierza. Dziwne, dziewczyna żołnierz? Tak, od zawsze chciałam piąć się po szczeblach wojskowej kariery i chyba mi się udało. Nawet nie myślałam, że mogę być tylko jednym z eksperymentów...W pewnym momencie, podeszła do mnie Rose. Moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Kobieta jest jedną z mądrzejszych w wywiadzie. Wymyśliła naprawdę wiele rodzajów broni atomowej oraz szczepionkę na raka.
-Anabel, za pięć minut wchodzisz! - poinformowała mnie z uśmiechem na twarzy.
-Okej, trzymaj za mnie kciuki. -poprosiłam. Pokiwała głową i zeszła bocznymi schodami,  ze sceny, po chwili siadając na przeciwko niej, tak jak inni. Za chwilę miała nastąpić moja wielka chwila. Odkryłam bowiem komórkę, która w połączeniu z DNA, zmarłego, ożywia go. Za chwilę miałam wszystko zaprezentować. Podniecenie i radość krążyły po moim ciele, rozpalając je. Wiedziałam, że mogę zostać naukowcem pokroju Einsteina,  co jeszcze bardziej pobudzało moje emocje. W pewnej chwili ktoś do mnie podszedł, mówiąc, że zostało trzydzieści sekund. Ależ ten czas szybko mija!
-Dobrze,  niech ekipa wprowadzi ciało zmarłego na scenę.
-Robi się. Życzę powodzenia. Podziękowałam skinieniem głowy i ustałam za kurtyną,  która zgodnie ze stoperem wiszącym na ścianie,  miała opaść za dziesięć sekund. Ciało pana Linzarda, byłego pracownika wywiadu i przyrządy potrzebne do ożywienia go, znalazły się obok mnie.
-10! -tłum zaczął odliczać czas. Spiełam się i podeszłam do mównicy. Sekundy mijały nieubłaganie. Wszystko działo się bardzo szybko.
 -1! -kurtyna opadła, a moim oczom, ukazała się widownia. Wszyscy bili mi brawo, a ja stałam jak wryta i patrzyłam na nich tępo. Zaczęłam szybciej oddychać. Wzięłam wdech i wydech. To trochę
pomogło. Przestano klaskać, a ze mnie opadły negatywne emocje. Odchrząknęłam i niepewnie odezwałam się do mikrofonu.
-Witam wszystkich państwa, w tym jakże przełomowym dniu! - Na szczęście zaczęli klaskać, co dało mi  chwilę na oddech.
-To...to...no...To ja może pokażę...Jak działa mój wynalazek.
Wypuściłam powietrze z ust i podeszłam do stolika, na którym stała probówka i strzykawka. Założyłam na ręce gumowe rękawiczki i chwyciłam strzykawkę.  Wolną ręką odkręciłam probówkę i zamoczyłam w niej ostrze strzykawki, nabierając czerwonego płynu. Ręce mi się trzęsły, nogi plątały, a ludzie patrzyli na mnie z widocznym rozbawieniem.
-Obyście zginęli w piekle. -powiedziałam pod nosem i podeszłam do umarłego. Zgodnie z moimi obliczeniami, po wstrzyknięciu dawki, powinien obudzić się po jakichś dziesięciu sekundach. Jeszcze raz spojrzałam na tłum. Połowa wiła się ze śmiechu, patrząc jak się trzęsę, a połowa z uwagą wyczekiwała efektów mojej pracy.
 -Raz, kozie śmierć!  -wbiłam strzykawkę w ciało zmarłego i wstrzyknęłam jej zawartość. Publiczność wstrzymała oddech, tak samo jak ja. "Teraz musi się udać, teraz jest mój czas, teraz zaistnieję." Mniej więcej takie myśli przemykały się  przez mój umysł w tamtym momencie. Rozejrzałam się jeszcze raz po sali. Mój wzrok przykuli ochroniarze. Stali przy wszystkich czterech wyjściach z sali i rozmawiali ze sobą przez krótkofalówki. Zmarszczyłam czoło, kiedy na znak jednego z nich, wyszli z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą bramy. Coś było nie tak...To wyglądało jak...zasadzka?
-Buuuu! -Przez to wszystko nawet nie zorientowałam się, kiedy tłum zaczął na mnie buczeć. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na mój obiekt eksperymentalny. Zrobiłam wielkie oczy, kiedy cały posiniał, a jego ciałem zaczęły potrząsać dreszcze. Jego głowa poruszała się bezwładnie, jakby nie trzymała się na karku, tylko na nitce. Zbliżyłam się do niego i usłyszałam dziwny warkot. Tłum wstał i patrzył na zmarłego, zaciekawionym wzrokiem. Nie wiem nawet ile czasu minęło od wbicia strzykawki. Parę sekund? Minuta? Piętnaście? A może godzinę? Zaczęłam się martwić i trząść. Miał być przełom i uratowanie komuś życia, a co się stało? Nic. Wielkie gówno. Zbiegłam zapłakana ze sceny i już miałam kierować się do wyjścia, kiedy przypomniało mi się, że wszystkie zostały zamknięte. Ludzie patrzyli się na mnie jak na idiotkę, a ja osunęłam się po ścianie. Byłam w takiej beznadziejnej sytuacji. Nie ożywiłam zmarłego, ludzie się ze mnie śmiali i jeszcze zamknięto bramy...W pewnym momencie stało się coś okropnego. Światła zgasły, a tłum wpadł w panikę. Na szczęście ja widziałam wszystko, przez specjalny noktowizor w soczewce, znajdującej się na moim prawym oku. Mój wzrok, przykuła postura pana Linzarda, która...podniosła się! Najpierw byłam dumna i myślałam, że jednak mi się udało. Lecz kiedy przyjrzałam mu się bardziej, olśniło mnie. Z całkowitą pewnością, nie była to ludzka sylwetka! Jej czerwone oczy, wprost parzyły,  a skóra stała się zwiodczała i sflaczała.  W końcu dotarło do mnie to, co się stało i co jeszcze ma się wydarzyć. Zaczęłam krzyczeć, aby ludzie uciekali, ale jak mogli to zrobić, jeśli bramy zostały zakmnięte i nawet nie wiedzieli co się szykuje. Wydawało mi się że już po mnie, że podzielę los tych ludzi. Zaczęłam nerwowo szukać wyjścia. Po paru sekundach przypomniała mi się ważna rzecz. Przecież jest jeszcze tylne, tajne wyjście z sektoru! Tak! Chciałam pobiec do mikrofonu i wszystko ogłosić kiedy stało się coś strasznego. Pan Linzard wydał z siebie jakby zwierzęcy ryk i rzucił się na publiczność. Wszyscy próbowali uciekać, na próżno. Atakował jednego, po drugim, zabijając niewinnych. Krzyczeli, błagali, to na nic. Kiedy zobaczyłam jak rzuca się na jakąś staruszkę, przegryzając jej tętnicę, wiedziałam,  że to pora by uciec. Krew lała się strumieniami.  Przedostałam się przez tłum i szybko odnalazłam wyjście. Oczywiście, przedzierając się przez tłum, zostałam cała zaplamiona krwią i kawałkami skóry. Jeszcze raz popatrzyłam, jak przeze mnie cierpią i umierają i wybiegłam z pomieszczenia, udając się do sektoru A, połączonego z B. Kiedy już tam dobiegłam, dopadłam maszyny kontrolnej i zamknęłam bramy tak, abym była bezpieczna. Zapaliłam wszystkie światła, po to, by uniknąć sytuacji, gdzie jakaś kreatura się na mnie rzuci. Nadal słyszałam krzyki tych ludzi. Byłam pieprzoną egoistką, co jeśli coś stało się Rose?  
Jestem Anabel Heathrow, dziewczyna, która zapoczątkowała zarazę i teraz musi ją skończyć. 

●~●
No to...ten...tego...xDD 
Czyżby dzisiaj był już wrzesień? Nie! Ha! 
Kłamliwy, włochaty waleń ze mnie. 
Obiecywałam wam, że pierwszy rozdział pojawi się dopiero we wrześniu, ale chyba wypadało napisać chociaż jeden rozdział, by może chociaż trochę Was zainteresować tym szajstwem. Nie wiem, czy ktokolwiek to przeczyta...Nie wiem, czy w ogóle warto prowadzić tego bloga.
No cóż.
Udanych wakacji!